Elżbieta Łubowicz – Stanisław Dróżdż
Rozmowa

– W jaki sposób pojawiają się zwykle koncepcje Twoich prac? Jak wpadasz na konkretny pomysł?

– Ja nie wpadam. Samo wpada.

– Za każdym razem?

– Ja nie czuję się autorem swoich prac. Jestem tylko narzędziem w ręku Boga. To tak jak ślusarz i obcążki. Czy obcążki wiedzą
do czego służą?

– A skąd wzięła się idea „klamek”? („Klamki” – praca bez tytułu, zrealizowana w CSW Zamek Ujazdowski, 1999)

– To „klamki” naprowadziły mnie na „żyłki” [praca zatytułowana Poezja konkretna, pokazana w Galerii „Foksal” w Warszawie w 2002 roku – przyp. EŁ], ale uświadomiłem sobie to dopiero później, po zrobieniu „żyłek”. W „klamkach” były narysowane kontury drzwi, ale gdyby były tam prawdziwe drzwi, otwierające się na ścianę, to byłoby lepiej. W „klamkach” drzwi urywały się w połowie na suficie i można było sobie wyobrazić,że otwierają się już nie na ścianę, tylko nie wiadomo na co. Te drzwi prowadziły donikąd. Żyłki prowadziły w nieskończoność, ale kończyły się. Przecinały się w jednym punkcie przestrzeni.

– Czy to ten punkt, w którym mogły znajdować się oczy człowieka stojącego we wnętrzu galerii?

– Tak, o to chodziło.

– A więc „między”, „klamki” i „żyłki” to prace na jednej linii myślowej? Kolejny etap tego samego?

– „Między”, „klamki” i żyłki” to prawie to samo. Ale nie kolejny etap tego samego, tylko to samo kolejnego etapu. Jak po spirali. Teraz na przykład powracam do mojej inspiracji z młodości, do Cortazara, ale inaczej. Myślę nad tym, żeby stworzyć alfabet czterokierunkowy i zrobić nim Grę w klasy. W tej książce strony byłyby jak godziny na zegarze. Jak dojdzie do punktu wyjścia, to dalej rozwija się w głąb, pod spód. Początek zostaje na wierzchu.

– Ja nie wyobrażam sobie alfabetu czterokierunkowego.

– To bardzo dobrze, bo ja sobie wyobrażam.

Styczeń 2009