Słowo, Tadeusz Sławek

Na białej kartce papieru słowo. Tyle suchy opis; taki jest widok tekstu przed nami. Ale natychmiast nasuwa się pierwsza wątpliwość co do słuszności i wierności tego opisu: czy nie należało napisać słowo „słowo”? Wyraz znajdujący się przed nami to nie tylko słowo w sensie potocznym czy archaiczno-gramatycznym („słowo” jako synonim bardziej nowocześnie brzmiącej kategorii „czasownik”) , ale także w wymiarze semantycznym – jest to bowiem słowo oznaczające słowo, meta-słowo. Już teraz widzimy, że ów pozornie prosty widok „słowa” kryje w sobie jakby ciąg dalszy uruchomiony przez grę cudzysłowów, które, powtarzając to samo, wytwarzają zarazem nieustanną różnicę między pozornie identycznie brzmiącymi przytoczeniami. Tak samo, patrząc na tekst Dróżdża, widzę nie tylko „słowo”, lecz uświadamiam sobie, iż spoglądam na „słowo słowo”. Tekst, o którym mowa, jest szczególnie interesującym przykładem poezji konkretnej, bowiem ukazuje to, co dla niej tak istotne: płaszczyznę, gdzie to co dosłowne i oczywiste przechodzi niepostrzeżenie w to co pojęciowe i myślowe.

        Poezja konkretna to nieustanny ruch, oscylacja między jawnym a ukrytym, między rzeczą a jej użyciem. „Słowo” i „słowo słowo” – różnica między tymi dwoma zapisami jest przedziałem dzielącym pojęcie od przedmiotu, z tym, że różnicy tej jesteśmy świadomi jakby post factum: zdajemy sobie sprawę z możliwości jednej interpretacji akurat w momencie, w którym przyjmujemy właśnie drugi wariant. Obie interpretacje drzemią wewnątrz siebie i poruszamy się jak wewnątrz popartowskiego obrazu od jednej konfiguracji do drugiej, gdyż w momencie osiągnięcia pewnego kształtu natychmiast rodzi się podejrzenie i konieczność uzupełnienia go postacią aktualnie nieobecną.
[…]

        Dzieło konkretne ukonstytuowane jest wokół pewnej fundamentalnej różnicy (bariery, granicy), ale charakter tej różnicy jest nam dany wyłącznie w ciągłym ruchu między stanami znajdującymi się po jej obu stronach. W istocie więc utwór Stanisława Dróżdża nie jest przedmiotem i/lub pojęciem, lecz przedmioto-pojęciem, pulsowaniem od jednego do drugiego, czyli – jak sam Autor nazywa swoje teksty – „pojęciokształtem”.

        Powróćmy raz jeszcze do przymiotnika „dosłowny”, bowiem wydaje się on dobrze opisywać mechanizm dzieła konkretnego. Jest ono „dosłowne” jakby w dwóch różnych kierunkach. Po pierwsze dlatego, że jest „dokładne”, tzn. wiernie oddaje to, co jest jego znaczeniem. Gdy w dziele konkretnym pojawia się rzeczownik „słowo”, wiemy, ze oznacza on „słowo”, nic więcej, ale też nic mniej. Z drugiej strony wszakże cała graficzna strona dzieła zwraca nam uwagę, iż niezależnie od pojęcia „słowo” rzeczą pierwszorzędnej wagi jest także przedmiot „słowo” znajdujący się na papierze. Oto dwie tendencje dosłowności tekstu konkretystycznego: dosłowność, zgodność co do słowa za oznaczanym pojęciem i dosłowność jako ruch ku słowu w całej jego materialności; ruch, pamiętający, rzecz jasna, o znaczeniu pojęciowym, ale jakby je zawieszający. Pierwsza dosłowność zawiera się w formule: jestem zgodny co do słowa z tym co obiecuję; druga w wyrażeniu: jestem niczym innym jak tekstem słowo w słowo i materia słowa jest miejscem, w którym istnieję.

        „Słowo” na białej kartce papieru. Chciałoby się dodać: „samotne” słowo, ale chyba trzeba oprzeć się tej pokusie. Wiemy, co najmniej od czasów de Saussure’a, że znak jest śladem rozbieżności znaczenia, które dzieli go od innych znaków. Jeżeli powiadamy, że żywiołem znaku jest różnica, to chcemy przez to wydobyć swoiste spiętrzenie obecności i nieobecności, które – jak pisze Paul Ricoeur – jest „strukturą znaczenia”1. […] Posługiwanie się znakami zawsze musi zakładać właśnie ową liczbę mnogą: nawet kiedy na stronie widnieje tylko jeden znak, jest on bezpowrotnie i nieuchronnie zaplątany w siec innych znaków, stąd znak nigdy nie może być samotny. Powracając do naszej marynistycznej retoryki, powiedzmy, że na horyzoncie semiotyki nie może pojawić się samotny biały znak, gdyż natychmiast towarzyszy mu cała flotylla innych żagli, które być może chwilowo tylko pozostają niewidoczne za linią horyzontu. Tak więc nie wiemy, czy „słowo” umieszczone centralnie na białej kartce papieru widnieje tam samodzielnie, czy może wymazano „resztę” tekstu, w którego skład wchodziło.

Fragment eseju Sztuka mądrego konkretu, [w:] Tadeusz Sławek, Między literami, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1989.

1 P. Ricoeur, Symbolika zła, przekł. S. Cichowicz, M. Ochab, Warszawa 1986, s. 20.