AUTOR | DZIEŁO
Stanisława poznałam w 1967 roku, byliśmy razem ponad czterdzieści lat.
Lata od sześćdziesiątych do dziewięćdziesiątych były wyjątkowo piękne. To okres wielkiej aktywności twórczej i towarzyskiej: niezapomniana atmosfera spotkań na Kłodzkich Wiosnach Poetyckich, spotkania autorskie, wystawy, w których Stanisław uczestniczył i które organizował.
Staszek spędzał wtedy wiele czasu w Empiku i Klubie Związków Twórczych. Wówczas były to we Wrocławiu miejsca magiczne, w których koncentrowało się życie artystyczne, spotykali się literaci, poeci, plastycy, aktorzy, muzycy.
Stanisław miał w sobie to coś, co przyciągało do niego ludzi. Zawsze otoczony był gronem przyjaciół i znajomych, którzy często przychodzili do naszego mieszkania na Białoskórniczej, gdzie do późna trwały rozmowy i gorące dyskusje.
Staszek nad swoimi pojęciokształtami pracował właściwie ustawicznie, pomysły zapisywał wszędzie, gdzie był: w klubie na serwetkach, w domu na kartkach, rachunkach, papierach przeznaczonych na makulaturę. Starannie je przechowywał i wracał do nich wielokrotnie, poprawiał, cyzelował aż powstawała wersja ostateczna.
Stanisław miał bardzo silną, wyrazistą osobowość, co przejawiało się nie tylko w jego dziełach, ale także, a dla mnie przede wszystkim, w życiu codziennym. Mimo choroby, która z biegiem lat coraz bardziej dawała o sobie znać, do końca pozostały w nim te cechy, które zachwyciły mnie na początku naszej znajomości.
Był pełen życia, energii i pasji twórczej. Niezwykle mocno angażował się we wszystko, co robił. Swoim entuzjazmem potrafił zarazić innych. Zawsze miał mnóstwo inwencji i pomysłów. Jeżeli wyznaczył sobie jakiś cel, dążył do niego z ogromną konsekwencją, wytrwałością i pracowitością. Dbał o każdy, najdrobniejszy szczegół.
Miał wyjątkowo ujmujący sposób bycia: był naturalny, szczery i otwarty. Przykładał wielką wagę do kontaktów z bliskimi i przyjaciółmi i zawsze znajdował na nie czas. Był też bardzo pogodny. Na poczekaniu wymyślał zabawne wierszyki i nowe nazwy dla przedmiotów codziennego użytku. Nigdy nie rozpamiętywał długo niepowodzeń, nieprzyjemnych zdarzeń czy przykrości, które sprawiali mu inni. Potrafił cieszyć się każdą dobrą chwilą, nawet najmniejszym drobiazgiem. Tworzenie było zawsze dla niego największą radością.
Niesamowite było dla mnie to, że nawet w późniejszym okresie każda inspiracja, nowy pomysł, wystawa powodowały, że zapominał o cierpieniu. Oddawał się pracy z takim zapałem i energią, jakby rodziły się w nim nowe siły.
Anna Dróżdż